Nina szła przez życie prostymi, usłanymi płatkami róż ścieżkami, które przygotowali dla niej rodzice.
Czasami przystawała, by przyjrzeć się drodze pełnej zakrętów, wystających korzeni i ogołoconych z kwiatów, odrzuconych różanych łodyg pokrytych kolcami.
Czasami nawet stawiała na niej niepewne kroki, ale szybko zawracała do tej umożliwiającej twarde stąpanie po ziemi.
Marzyła o tym, by jej życie stało się naprawdę jej życiem, a nie wypełnianiem schematu przygotowanego przez rodziców.
A mimo to wypełniała wszystkie rubryczki starannym pismem, a gdy zdarzyła jej się choćby najdrobniejsza pomyłka, sięgała po kolejny arkusz i zaczynała od nowa.
Pragnienie życia po swojemu nigdy nie było w stanie wygrać ze strachem, że zawiedzie rodziców.
Dlatego jedynym samodzielnym krokiem spoza schematu na jaki się zdobyła była wyprowadzka z rodzinnej rezydencji. Samodzielność nawet w tym przypadku była dość pozorna, bo matka wybrała jej apartament, ignorując jej nieśmiałe sugestie, że kawalerka wystarczy, a ojciec za niego płacił. Nie wpadali jednak z kontrolnymi, niezapowiedzianymi wizytami.
Znali ją doskonale i nie obawiali się, że zrobi coś, co mogłoby zaszkodzić wizerunkowi całej rodziny. A nawet jeśli, zawsze mogli wykorzystać swoje wypływy i zatuszować niechlubne wydarzenia, tak jak w przypadku jej starszej siostry.
Lena nigdy nie ograniczała się do marzeń.
Uzupełniała schemat chaotycznie z mnóstwem skreśleń, aż w końcu go potargała i sięgnęła po zupełnie pustą kartkę bez żadnego schematu, by na niej zapisać swoje życie.
Nie bała się zejść z prostej, usłanej płatkami róż ścieżki.
Nie bała się kroczyć tą trudniejszą, nie bała się potknięć ani kolców wbijających się w stopy.
Aż w końcu jeden z nich wbił się za głęboko. A ona zamiast go wyciągnąć, robiła wszystko, by w niej utkwił.
Pozwalała, by najgroźniejsza ze wszystkich trucizn płynęła w jej krwi prosto do serca.
Pozwoliła, by ją zabiła.
Dlatego Nina obiecała sobie, że nie podda się pokusom, namiętnościom i uczuciom.
Co najgorsze, chyba naprawdę wierzyła, że jej się uda.
Paradoksalnie, udawało się.
Zapomniała, że kiedy wszystko układa się idealnie, to znak ostrzegawczy od losu.
Zapomniała się zatrzymać nawet przed znakiem "stop".
Więc los miał prawo brutalnie przerwać jej idyllę, po prostu z niej zakpić.
Postawił na jej drodze człowieka, obok którego nie przeszła obojętnie.
Nawet nie zauważyła, że znalazła się na skraju przepaści zdana na jego łaskę.
Mógł ją pchnąć w dół.
Mógł przytulić i trzymając za rękę, poprowadzić do bezpiecznej jaskini.
Wszystko zależało od niego.
Taka była cena złamanej obietnicy.
***
Chciałabym przestać czuć. Choć może wcale nie czuję? Obiecałaś mi kiedyś, że zawsze będziemy razem, pamiętasz? I byłaś przy mnie, gdy było dobrze i gdy było źle.
Oczekiwałaś tego samego, prawda? A ja... Czasami byłam zbyt wpatrzona w siebie. Nie, nie czasami. Zdecydowanie za często. Czy kiedykolwiek mogłaś na mnie liczyć? Pewnie powiedziałabyś, że tak, bo ciągle odbierałam Twoje telefony, pozwalałam Ci się wygadać, mimo że nie potrafiłam Ci pomóc. Nie umiałam do Ciebie trafić tak jak Ty trafiałaś do mnie. Ale do tej pory nie popełniłam tak dużego błędu. Ten jeden raz wyciszyłam telefon i całkowicie o Tobie zapomniałam.
Miałaś prawo mnie ukarać.
Każda ryska na jasnej skórze Twoich rąk była dla mnie karą.
Każda kropelka krwi płynąca z Twoich rąk była dla mnie karą.
Każda wizyta w szpitalu, każde oczekiwanie na to, by lekarz powiedział, że będziesz żyła.
Tym razem też miało tak być? Wcale nie chciałaś umierać, Lena. To ja Cię zabiłam.
Gdybym wróciła do domu od razu po meczu, zdążyłabym wezwać pomoc. Na to właśnie liczyłaś, prawda? Bo przecież zawsze robiłam to, co mówiłam. Zaufałaś mi, złożyłaś swoje życie w moje ręce, a ja się spóźniłam.
Jeden jedyny raz. Tylko jeden.
Straciłam Cię. Straciłam wszystko.
To Ty byłaś wszystkim, Lena. Byłaś sensem mojego życia. Poza Tobą, nie miałam nikogo.
Dlaczego zrozumiałam to dopiero teraz?
Dlaczego tak rzadko mówiłam, że Cię kocham?
Dlaczego tak rzadko zostawiałam wszystko, by być przy Tobie?
Dlaczego chciałam zadowolić rodziców skoro to Twoje zdanie się liczyło naprawdę?
Lena...
Chciałabym Cię przeprosić. Chciałabym dostać jeszcze jedną szansę.
Chciałabym być dobrą siostrą. Chciałabym żebyś w trudnych chwilach liczyła na mnie a nie na żyletkę.
Chciałabym żebyś żyła.
Chciałabym nigdy nie spotkać tamtego faceta.
Nina nigdy nie była szczególnie wierząca, dlatego swoją świątynią uczyniła Allianz Arenę, gdzie regularnie spotykała się z innymi wyznawcami Bayernu, łamiąc stereotyp, że to religia dla mężczyzn. Dobrze czuła się pośród stada samców, nawet jeśli ciągle musiała udowadniać, że nie jest pustą laleczką, która lansuje się na stadionie, a pełnowartościowym kibicem, zawstydzając wątpiących swoją wiedzą. Rzeczywiście, miała czym błyszczeć, bo jej niemal doskonała pamięć bez problemów kodowała nawet wyniki sprzed lat. Jednak nie chodziło tylko o pamięć, kluczem było tutaj serce. Całe serce, które oddawała jedenastu facetom, przebywającym aktualnie na boisku. I tylko siedząc na trybunach, potrafiła całkowicie się zapomnieć, dawała się ponieść emocjom, pozwalała im górować na jej racjonalizmem.
Dopiero gdy w przerwie wyciągnęła z kieszeni bluzy telefon, odkryła nieodebrane połączenia i rozpaczliwe smsy od siostry. Klnąc w duchu, ruszyła w stronę toalet, by przypomnieć Lenie, że jest na meczu i nic nie skłoni jej do wyjścia ze stadionu przed końcem drugiej połowy.
Zachrypnięty głos siostry wyprowadził ją z równowagi, czuła, że czeka ją kolejny trudny wieczór, który nie wniesie nic do życia żadnej z nich. Lena wygada się i wypłacze, co jej ani trochę nie pomoże, wręcz przeciwnie, pogrąży ją jeszcze bardziej w beznadziei. Nina zdawała sobie sprawę, że siostra potrzebuje specjalistycznej pomocy, jednak nie była w stanie przekonać do tego rodziców, dla których nie liczył się stan emocjonalny Leny, a to, co powiedzieliby ludzie, gdyby członek ich, tak szanowanej, rodziny zaczął korzystać z usług psychiatry.
Czarne myśli załadnęły nią całą, dlatego nawet nie wiedziała jak to się stało, że z całym impetem uderzyła głową o wyłożoną płytkami podłogę, amortyzując swoim ciałem upadek jakiegoś faceta, zaskoczonego w podobnym stopniu co ona. Poderwał się szybko do pionu i patrzył na nią w sposób, który niezbyt jej się podobał. Przyjęła jednak wyciągniętą w jej kierunku dłoń, a pierwsze niekorzystne wrażenie szybko zatarł uśmiech, najbardziej rozbrajający uśmiech jaki kiedykolwiek widziała. Było to typowo chłopięce uniesienie kącików ust, charakterystyczne dla dzieciaka pewnego, że uniknie kary za swoje wybryki, a jednak tworzące się przy tym dołeczki w policzkach czyniły go całkowicie oryginalnym.
- Wszystko w porządku? - lekko kpiący ton chłopaka uświadomił jej, że nadal trzyma się kurczowo jego ręki, a w dodatku gapi się na niego jak wariatka. Szybko odwróciła wzrok i wcisnęła dłonie w kieszenie bluzy.
Zaczęła się kierować w stronę wyjścia, ale odezwał się znowu.
- Wiesz, z reguły jak już leżę na jakiejś dziewczynie to staram się zapamiętać jej imię.
Mogła się założyć o rodzinną fortunę, że zrobiła się czerwona jak stroje piłkarzy Bayernu. Mimo to, spojrzała na niego przez ramię i z szerokim uśmiechem zdradziła mu swoje imię, nieświadoma, że tym samym wywróciła świat do góry nogami.
Nie mogła przecież przewidzieć, że chwilę później z miną zdobywcy przedstawi ją swoim kumplom, że po czterdziestu pięciu minutach wyjdą ze stadionu razem, że wylądują w jej mieszkaniu, sypialni, łóżku...
Nie mogła przewidzieć, że reagując na szczeniacką zaczepkę, podda się czarowi faceta i zapomni o całym świecie.
Zapomni włączyć dźwięk w telefonie i nie zorientuje się, że w pewnej chwili telefony się urwą, a smsy przestaną przychodzić.
Nie mogła przewidzieć, że gdy ona straci wszelkie hamulce i wypełni ją absolutne szczęście, jej siostra będzie odchodzić z tego świata.
Lena...
Wrzeszczałam na rodziców, oskarżałam ich, że nie żyjesz przez ich bezduszność, bo nawet po Twojej śmierci skupiali się tylko na tym, żeby nikt się przypadkiem nie dowiedział, jakbyś nic dla nich nie znaczyła.
Ale nawet wtedy byłam świadoma jaką hipokrytką jestem.
Bo Twoja śmierć to tylko i wyłącznie moja wina.
~~~
Jestem, żyję. Znowu przepraszam za nieobecność tu i u Was.
Ale dziękuję, że ciągle jesteście.
I to dla Ciebie, Sylwuś. Wiesz dlaczego.
Kochanie moje.
OdpowiedzUsuńMinęło parę godzin odkąd przeczytałam to po raz pierwszy, a w każdym razie jako całość, a wciąż się nie pozbierałam. Myślałam, że emocje jakie wzbudza ten rozdział nieco przyblakną wraz z upływem czasu, ale to niemożliwe. Te emocje są wciąż świeże i pewnie zawsze będą.
I to jest takie piękne. W tym całym smutku, bólu, wyrzutach sumienia, poczuciu winy jest tak wiele piękna, że to aż przytłacza. Płakałam. Teraz też zresztą płaczę, może niekoniecznie z powodu Twojego pisania, ale to nie zmienia faktu, że wywołałaś we mnie łzy. I tak jak Ci już powiedziałam, te moje łzy są najbardziej wyrazistym komentarzem, ale ponieważ kocham Cię najbardziej na świecie, postaram się wyrazić swoje przeżycia słowami.
Może, żeby się nie złamać już na początku zacznę od czegoś radosnego... no dobrze, radosny to nie jest dobre słowo, w każdym razie mam na myśli to spotkanie Niny i Rysia. Chyba nie tego oczekiwałam. To znaczy... jakoś nigdy się nie zastanawiałam jak się poznali, więc w sumie oczekiwań nie było, ale na pewno zrobiłaś mi niespodziankę. W swojej świątyni się spotkali, i to w tak niefortunnych okolicznościach. No i teraz już rozumiem to Twoje genialne porównanie, w odniesieniu do całości pasuje jak ulał.
Ale to tyle radości, czy chociażby małych jej promyczków. Bo na pierwszy plan wybija się smutek. I ból. No i śmierć, której wciąż nie umiem przeboleć. Wiem, że Lena tak naprawdę umarła jeszcze zanim miała szansę zaistnieć w tym opowiadaniu, ale to nie zmienia faktu, że jest mi po prostu smutno. Zwłaszcza ze względu na Ninę, bo opisałaś jej ból po starcie siostry i jej wyrzucanie sobie, że to wszystko jej wina w taki sposób, że łzy same wyciskają się z oczu.
Nie wiem co jeszcze powiedzieć. Trochę się boję. Bo chciałabym wierzyć, że Nina teraz znajdzie szczęście w ramionach Rysia, ale przecież wiem doskonale jak on bardzo ją zawiedzie. Ona znowu będzie cierpieć.
Okrutny potwór z Ciebie, tyle Ci powiem.
Ale ten potwór jest moim geniuszem.
Który pisze cudownie, kunsztownie i po prostu tworzy sztukę.
Kocham Cię, potworku. Bardzo bardzo.
Dzisiaj chyba jest wyjątkowo płaczliwy dzień.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam rozdział dwa razy i nadal układam sobie ten komentarz, ale z racji tego, że palce mi się trzęsą jak galareta, to nie wiem, czy napisanie będzie miało jakikolwiek sens.
Oczywiscie, jak to Ty, urzekłaś mnie takimi Twoimi, wyszukanymi metaforami, które zawsze pięknie komponują się z całą treścią.
A co do właśnie tej treści, to po prostu takiego czegoś się nie spodziewałam. I to chyba za dużo jak na moje dzisiejsze nerwy, bo po prostu zalewa mnie kolejna fala łez, jak myśle o tym i innych czynnikach.
W każdym razie chciałam Ci napisać, że to, co tutaj tworzysz jest czymś wyjątkowym, czymś ponad wszystke Twoje opowiadania, które miałam okazję czytać. To jest po prostu zupełnie inne, to cierpienie, które występuje przepełnia mnie i przemawia do mnie.
No i w ogóle jest świetnie.
Kocham.
Kochany mój geniuszu<3 Co prawda nie w każdej kwestii, bo właśnie podważasz mi w mailu cudowność tego u góry, ale jednak liczy się sens twórczy. I wiem, że Cię nie przekonam, wielcy twórcy tak mają, że są bardzo nieznośni, gdy ktoś przechodzi do ich dzieł, więc lepiej tego nie robić. Chyba, że jest się bardzo upierdliwym. Dobra, może napiszę jeszcze kilka głupich rzeczy, aby móc już być absolutnie poważna przechodząc do perełki właściwej.
OdpowiedzUsuńNo więc co do faktu ile nie będę męczyć o pisanie dalej Rysia... Hm, przemyślałam sobie i jako, że masz tam te inne skarby w tym folderze, jakieś trzy dni jestem w stanie obiecać. To dużo, prawda? Ale może jednak zakończę ten temat, bo jeżeli jest taka opcja to zablokujesz jeszcze na mnie swój adres i nie będzie już żadego dręczenia.
Dobrze, zaczynam udawać człowieka inteligentnego.
Wiesz, to był doskonały efekt, że czytałam to po kawałku. Bo mogłam przeżyć każdy z tych fragmencików z osobna. Myśleć nad prawdziwością tych róż, płakać przy bólu nad Leną, uśmiechnąć się do beszczelności Rysia, a na koniec i tak przeważyły łzy. Głównie nad tym jakie życie jest cholernym, małym kłamcą.
Róże. To co znam już niemal na pamięć. I to jest jeden z tych malutkich-wielkich przejawów twojego geniuszu. Bo dla tego kłamcy, o którym baźgrałam przed chwilą można setki i tysiące metafor znaleźć. Każdą koszmarniejszą od poprzedniej. Ale ty z różą trafiłaś najlepiej. Opisałaś całą naszą bohaterkę idealnie, choć nawet nie zdradziłaś koloru włosów czy rys twarzy. Róża jest taka piękna, królowa kwiatów. Ale jest też najbardziej kłująca, prawda? Nina zdaje się o tym wiedzieć, ale wiedza to jeszcze nie czucie. To dopiero na nią spłynie, a ty dajesz tego zapowiedź, jeszcze bardziej potęgując ten dreszcz.
Bo ona była mądra, musiałam to powiedzieć, bo ta rozwaga (celowo pomijam wątek niesamodzielności) bo na gromy na rodziców przyjdzie czas niżej), to jakaś droga. Droga do sukcesu, do omijania bólu, tego który trawił najbliższą jej osobę. A świadomość ciągła to pewien rodzaj miłości. Tylko miłość to wyklucza. Niestety to wstrętna czarownica, która sprawia, że właśnie przylega się do kogoś, a on Cię przytuli na zawsze, albo pchnie w przepaść. Ten fragment, o tym jak silna, młoda kobieta zmienia się w pacynkę rozwalił mnie najbardziej.
Wiesz co? Poezja i metafora to zawsze pojęcia kojarzące mi się z abstrakcją. A w twoich rękach są tak niebezpiecznie prawdziwe, że zaraz trzeba wyjąć chusteczkę, lub wyć w koszulkę.
Teraz Lena. Dobiłaś mnie po raz kolejny, zastanawiam się ile ja mam tych żyć, w kontekście ile jeszcze ich stracę przez to cudeńko;) Mniejsza.
Nie spodziewałam się tego nieszczęście, mówiłam Ci to. Byłam przekonana, że era "przed Richardem" w życiu Niny była niekończącym się ideałem, a problemy zaczęły się dopiero "po Richardzie", (powinnam podzielić jeszcze na "w trakcie Richarda", ale trzymam się tradycyjnego podziału). A tu taki dramat. Te kropelki krwi, ta rozpacz. Ale i prawdziwa miłość prześwitująca przez wszystko. Taka jaka może istnieć tylko po tylu latach, praktycznie po całym życiu razem, nieskalane siostrzane uczucie. Tylko dlaczego? Czym był ów kolec w stopie Leny? Czego nie mogła znieść? Bo to nie był nagły szok. To była stopniowa, powolna autodestrukcja bez granic. Miało to jakiś związek z rodziną? Ci rodzice...
Miałaś rację, że blogger wkurza z tą maksymalną długością. Ludzie bez serca, mogło się w sumie wydawać po pierwszym fragmenciku, iż po prostu nadopiekuńczy dla Niny, zatroskani, a że się im powodzi, ich prawo i ich fart. Ale to co się pojawiło na koniec. Odmówić córce pomocy, zabronić jej ratować życia, tej najcenniejszej wartości dla pieprzonej pozycji i braku wstydu. Wiele rzeczy można wybaczyć. Błędy, niedopatrzenia. Ale czegoś takiego się nie wybacza. Typki bez serca. A nasza, główna bohaterka chyba im zbyt ufała. Ale nie wińmy jej za to. Przecież rodzic to we większości przypadków pierwszy wzór, pierwszy autorytet. Miną lata, czasem nawet przysłowiowe wieki, zanim na tym autorytecie ujrzymy rysy.
UsuńCo do samej Niny i jej tragicznych wyrzutów sumienia, to zabolało najbardziej. To są tak straszne rzeczy, bo takie nieme, winne-niewinne poczucie winy jest niewyleczalne. Przecież ona ma 22 lata. Miała prawo poza opieką nad siostrą cieszyć się życiem, iść na mecz, poznać bliżej chłopaka, który ją zafascynował. Miała. A jednak opuściła najważniejszy moment. Ten który zaważył na wszystkim. Nie zrobiła nic złego, a jednak nie zrobienie samo w sobie jest szkodą, wydaje się egoizmem. I ona sama zawsze będzie się winić co najmniej jak zbrodniarka.
Smutne i okrutne, a przez Ciebie piękne.
Teraz mecz, Arena, wiara i uśmiech na mojej twarzyczce. Wiesz, ja się zawsze zastanawiam, co ta cholerna piłka robi ludziom, ale to jest w sumie hipokryzja. Bo jak na kult jedenastu facetów w mokrych koszulkach może marudzić osóbka, która lata po domu, wrzeszczy i mówi dziwne rzeczy bo kilku takich skacze na jakiś deskach. Także każdy ma jakąś taką słodką, małą wiarę i trzeba się szanować. Zwłaszcza, że panowie też należą do boiskowych fanatyków.
Wreszcie Rysiu, który zwyczajnie, jak to kiedyś dyplomatycznie orzekłaś jest Rysiem i tyle w temacie. Więc nadal chyba nie był u tego fryzjera. Może w Szwecji nie ma fryzjerów, tylu długowłosych gości chodzi? Ale mniejsza. No więc co do niego, wiesz już, ze byłam zaskoczona. Jak dziś w trakcie tworzenia napisałaš, że "juź na niej leży", a ja miałam głupawe skojarzenia, to nie sądziłam, że okażą się tak trafne. Tak czy siak temu to dobrze.Nawet jak się wywali to ma amortyzację. I widzę, że od szczegółowego opisu policzków się nie powstrzymałaś. Z kudłatością już inaczej, ale przecież miłość jest ślepa, mawiają niektórzy. I to przedstawienie jej kumplom, niby nieładne to było, ale przecież sama nazywam ich "stadem", a w "stadzie" taki królewski, koronny osobnik dominujący zawsze chwali się właśnie różnymi "zdobyczami".
Ehh, pocierpi ta Nina przez niego, prawda? No pocierpi. Ale nigdy chyba nie zrzuci na niego winy za tragedię, tak coś czuję. Zbyt go pokocha.
Wiązankę konkretną pod adresem miłości już Ci daruję.
Mój geniusz, poetka, pisarka, autorka, twórca i filozof<3
Kooooocham i się zamykam.
No i od czego tu zacząć? Nie wiem. Jestem absolutnie zachwycona wszystkim. Prawdziwe mistrzostwo. A każde wspomnienie o dołeczkach... Papka z mózgu tak bardzo. Póki co, taki niegrzeczny Ryś mi się podoba.
OdpowiedzUsuńAle generalnie zarys historii, jaką przedstawiłaś, zapowiada bardzo ciekawe opowiadanie i nie mogę doczekać się następnych rozdziałów. To na pewno będzie świetna historia!